Wydaje mi się, że współczesna muzyka zatoczyła całkiem spektakularne koło. Mam tu na myśli nie tylko powrót do stylistyki lat sześćdziesiątych, czy siedemdziesiątych, jak w przypadku muzyki Amy Winehouse, ale jest w tym jeszcze coś.

Teraz, gdy w głównym nurcie wpływ komputerów osiągnął chyba apogeum, zaś melodie i harmonie zredukowane są do absolutnego minimum, a całą muzykę produkuje (celowo pomijam słowo: tworzy) często jedna osoba, w tym przesyconym cyfryzacją świecie, na nowo kiełkuje nurt, w którym artyści muzycy spotykają się, aby grając na żywych instrumentach i wspólnie muzykując, tworzyć coś prawdziwego i pięknego. Słowo muzykowanie ma tu rzecz jasna kluczowe znaczenie, podobnie jak żywe instrumenty, które są nierozerwalną częścią artystycznego JA każdego instrumentalisty.

Michael Kiwanuka wie o tym wszystkim bardzo dużo, ponieważ karierę zaczynał jako sesyjny gitarzysta. Jego muzyka jest wybitnie tworem zespołowym, gdzie każdy z muzyków odbija w piosence swój znak wodny.  I nawet jeśli nie każdy dźwięk jest zagrany czysto i w punkt, to jest to tylko i aż świadectwem ludzkiego wymiaru dzieła - słowem: "Soul".

Niezmiernie cieszę się, że podobnej muzyki jest ostatnimi czasy coraz więcej i czekam na koncerty Michaela w Polsce. Zaś nowa płyta Love & Hate ukaże się już 15-go lipca.

[youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=aMZ4QL0orw0"]

[youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=-TYlcVNI2AM"]

pat