Wydawać by się mogło, a szczególnie nam mieszczuchom, że kultura ludowa i rzemiosło, czyli tak zwana cepeliada odeszły w zapomnienie, bo nikt tego nie potrzebuje i nikt się tym już nie interesuje.

Nic bardziej mylnego! Przedstawiam Państwu Panią Agnieszkę Lesiak - kobietę, która w obecnych czasach z powodzeniem tworzy i wytwarza sztukę ludową opartą na uprawianiu, zbieractwie i obróbce kwiatów oraz innych roślin.

Dzień dobry Pani Agnieszko, od czego to się w ogóle zaczęło?
Zupełnie przypadkowo. W 1990 roku byłam u koleżanki w Luksemburgu. Mąż do mnie wtedy zadzwonił z informacją, że jest działka, którą można kupić. Stwierdziłam bez specjalnego entuzjazmu, że właściwie możemy. Atutem było to, że mieliśmy bardzo blisko do niej, a mając troje małych dzieci mogliśmy się spakować w pięć minut i iść z nimi na działkę. Sytuacja się trochę zmieniła w 1991 roku, gdyż dostaliśmy obecne mieszkanie, które niestety jest trochę dalej od działki, bo około 1,5km. Z małymi dziećmi na piechotę,to już była wyprawa.

Od jakich roślin zaczęliście sadzenie?
Na początku posadziliśmy ziemniaki i śmiesznie z nimi wyszło, bo posadziliśmy worek, a zebraliśmy pół. Posadziliśmy też inne warzywa np. selery, no i między nimi jedną torebeczkę kwiatów na suche bukiety. Kwiaty wyrosły przepięknie.

Czy od tych pierwszych kwiatów zaczęła się Pani przygoda z suchymi roślinami?
Po wysuszeniu tych pierwszych kwiatów, zrobiłam z nich bukieciki. Dałam dzieciom, aby w bloku spróbowały je sprzedać u sąsiadów (jeszcze wtedy nie miały oporów). A lata 90-te były straszne. Nic nie można było kupić i wszystko było zdobyczne. Dzieci po godzinie wróciły bez bukiecików, bo wszystkie sprzedały. A mnie jak pomysłowemu "Dobromirowi" zapaliła się lampka, że może jest to jakiś pomysł na przyszłe życie i na dorobienie paru złotych. Mieliśmy wtedy trzech synów, potem się urodziło jeszcze dwóch, więc było na kogo pracować. Co roku starałam się uprawiać więcej roślin. Zaczęłam czytać wszystko co znalazłam na temat suszenia i szukać nasion różnych roślin. Jeszcze wtedy nie było internetu i trudno było cokolwiek  zdobyć, ale mi się jakoś udawało. Siałam te rośliny i suszyłam w pęczkach. Nie robiłam już bukietów, tylko sprzedawałam całe pęczki. Pewnego razu zdecydowaliśmy się wyruszyć na nasze lokalne rynki i okazało się, że jest bardzo duże zapotrzebowanie na takie kwiaty.

Wszystko odbywało się raczej powoli?
Powolutku, malutkimi kroczkami. Co roku trochę więcej sadziliśmy i trochę dalej zaczęliśmy jeździć z naszymi kwiatami na różne wystawy i jarmarki. Pewnego razu syn, który studiował w Poznaniu, zapytał, czemu nie jedziemy na Polagrę, albo inne targi. W ciągu dwóch dni postaraliśmy się o stoisko na Polagrze. Pojechaliśmy na te targi razem z najmłodszym synem, który miał wtedy ze dwa latka. Na targach zainteresowanie naszymi kwiatami było bardzo duże. Największym jednak plusem tego wyjazdu były kontakty. Między innymi podeszła do nas kustoszka z muzeum (skansenu) w Dziekanowicach i powiedziała, że potrzebują takich pięknych kwiatów i dekoracji na obchodzone co roku Święto Matki Boskiej Zielnej i że nie ma nikogo takiego z takimi roślinami i że zaprasza nas, abyśmy przyjechali. Pojechaliśmy do Dziekanowic i to dopiero była rewelacja, zdobyliśmy jeszcze więcej kontaktów i poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Każdy doradzał nam gdzie powinniśmy jeszcze pojechać ze swoimi wyrobami. Okazało się, że cała Polska stoi otworem na te nasze kwiaty i nic tylko jeździć i sprzedawać. No i tym sposobem firma się rozwinęła do dzisiejszych rozmiarów. Na początku dorabialiśmy do pensji męża, bo był moment, kiedy każdy z naszych synów był w innej szkole i wydatki były bardzo duże, teraz radzimy sobie świetnie dzięki naszej firmie.

A jak poradziliście sobie Państwo z pogodzeniem pracy na działce a opieką nad dziećmi?
Bardzo dużo pomogła nam teściowa, którą właściwie siłą do siebie ściągnęliśmy jak się urodziło nasze czwarte dziecko. Mama mieszkała wcześniej sama, więc stwierdziliśmy, że wspólnie będzie nam wszystkim łatwiej. Dzięki mamie mogłam spokojnie jechać do ogrodu nie martwiąc się, że dzieci krążą po osiedlu z kluczem na szyi. I tak naprawdę dzięki jej pomocy ja mogłam rozwinąć skrzydła. Bardzo trudno jest jeździć po całej Polsce z pięciorgiem dzieci. Mama do dzisiaj z nami jest, choć już w słabszej dużo formie, bo porusza się o balkoniku, ale wspiera nas jak tylko może.

A jaki jest podział prac w Państwa firmie?
Wcześniej mój mąż pracował zawodowo, ale pomagał mi jak tylko mógł. Teraz,kiedy jest na emeryturze, pracuje z takim samym zaangażowaniem jak ja. Ogarnia wszystkie trudne sprawy logistyczne, pakowanie auta, wczoraj np. ciął jemiołę na wianki. Ja ogarniam sianie, pielenie, zbiory i robienie dekoracji i bukietów.

Czyli tak naprawdę, bez szkoły ogrodniczej stała się Pani zapaloną ogrodniczką?
Tak właśnie, skończyłam technikum hodowlane, ale ze zwierzętami jakoś nie było mi po drodze, mimo, ze pochodzę ze wsi i w domu były właściwie wszystkie zwierzęta gospodarskie.

Czy uprawiacie Państwo tylko rośliny do suchych bukietów, czy również jakieś inne?
Na wiosnę uprawiamy byliny na sprzedaż. W ofercie mamy rośliny skalniakowe, rabatowe, na kwiaty cięte a także byliny nadające się do suszenia. Mamy też mnóstwo traw, bo teraz jest taki boom na trawy, poza tym uprawiamy też zioła. Wszystkie rośliny sprzedajemy  w donicach.

Kiedy Państwo macie zbiory?
Kwiaty do suszenia zbieramy od czerwca do połowy września, a lawendę do pierwszych przymrozków. Z każdej wyprawy poza miasto przywozimy także multum roślin do suszenia. Mamy też taką możliwość, że jeśli czegoś nie zdążę zebrać u nas, to zrywam na Pomorzu u znajomych, do których jeździmy od 12 lat, bo tam zboża dojrzewają później. Tak samo makówki takie drobne, które także wykorzystujemy do naszych dekoracji. Szyszki, żołędzie, kasztany zbieramy jesienią, ale to co zebrałam w zeszłym roku używam dopiero w tym roku, ponieważ wszystko musi być dobrze wysuszone.
 
A gdzie to wszystko suszycie?
Wszystko suszymy na działce. Mamy tam altanki i szopki. Wynajmujemy też strych u koleżanki, ponieważ  w tym roku nie mieliśmy się gdzie z tym wszystkim pomieścić, a mieliśmy wspaniały urodzaj. Jeśli potrzebuję coś szybciej dosuszyć, to robię to w naszej kuchni na czwartym piętrze.
 
To znaczy, że tegoroczna susza  nie popsuła Państwu zbiorów?
Wręcz przeciwnie. Nasz ogród jest bardzo mokry, więc suche i upalne lato bardzo nam służy. W tym roku mieliśmy taki urodzaj, jak chyba nigdy.

Tak naprawdę to przez cały rok macie zajęcie, bo o każdej porze roku coś innego sprzedajecie?
Tak, wiosną sprzedajemy byliny, ale otwarcie sezonu na kwiaty cięte i suszone oraz wszelkie dekoracje mamy w pierwszą niedzielę lipca w Dziakanowicach. I właśnie od tej niedzieli do Wszystkich Świętych nie mamy wolnego weekendu. Trochę oddechu łapiemy w listopadzie. A w grudniu znów zaczynają się świąteczne jarmarki. W styczniu i lutym szyjemy woreczki i aniołki na lawendę, robię wszystkie wianki i bukiety, które są przeznaczone na sezon letni. W końcu lutego tniemy wierzbę na palmy wielkanocne i robię dekoracje świąteczne. Od marca zaczynamy doniczkować byliny i wysiewać  rośliny jednoroczne.


                   
Ile gatunków roślin suszycie?
Około 60 gatunków, niektóre gatunki tak jak np. rozplenicę ścinamy dwukrotnie. Lawendę przez cały czas kiedy kwitnie. Poza tym anafalis perłowy, złociszek oskrzydlony, zatrwian wrębny, zatrwian Suworowa, suchlin różowy, drżączkę średnią, drżączkę większą, mozgę kanaryjską, czarnuszkę orientalną i damasceńską, jęczmień grzywiasty, suchokwiat, miechunkę, ostróżkę i wiele innych. W tym roku hitem był wiecznik kulisty w pięknym czerwonym kolorze.

Czy farbuje Pani rośliny?
Staram się tego unikać. Jeżeli potrzebuję czegoś kolorowego to po prostu kupuję.

A jak udaje się utrzymać ryzy w pracy bez szefa "nad głową"?
Dla mnie to jedyne rozwiązanie, już nie wytrzymałabym pracy w jakiejś firmie. W ogrodzie jestem panią własnego czasu. Wiem, że wszystko zależy ode mnie, wszystko muszę zaplanować i konsekwentnie wykonać. Ale nigdy nie mam poczucia,że jestem w pracy. To moja pasja i mogłabym o niej opowiadać godzinami. Mimo ciężkiej pracy bardzo pozytywnie mnie nastawia do życia.

Czy współpracujecie z innymi ludźmi zajmującymi się rękodziełem.
Jesteśmy zrzeszeni w Lokalnej Grupie Działania "Dolina Baryczy Poleca". Jest to bardzo prężna grupa, w której działa wiele osób, nie tylko tworzących artystyczne rzeczy. Wzajemnie wspieramy się i pomagamy sobie. Nasza grupa znana jest w całej Polsce. Przyjeżdżają do nas ludzie z innych regionów Polski, żeby się od nas uczyć.
 
A gdzie i kiedy można podziwiać Waszą pracę?
Na przykład w drugi weekend lipca jesteśmy na imprezie w Karpaczu, w trzeci weekend lipca mamy jarmark w Pszczewie i we Wdzydzach w skansenie, w Węgorzewie jesteśmy na przełomie lipca i sierpnia. W sierpniu jesteśmy w  Nowym Tomyślu, Zgorzelcu i Częstochowie. W Skierniewicach w trzeci weekend września na Święcie Owoców, Warzyw i Kwiatów, w tym czasie jest też w Żninie fajna impreza. Na wszystkich tych imprezach spotyka się pasjonatów i artystów, a ludzie kupujący coraz bardziej doceniają trud ręcznej, żmudnej pracy. Nie ginie sztuka rękodzielnicza i pasja w ludziach.

Kiedy znajduje Pani czas dla siebie?
W styczniu jest turniej tenisowy Australian Open, wtedy cała rodzina wie, że telewizor jest tylko mój i że będę oglądać tenis, robiąc przy tym kolejne dekoracje.

Co by Pani doradziła innym pasjonatom i wszystkim tym, którzy decydują się na jakiś odważny życiowy krok związany z pracą?

Przede wszystkim trzeba żyć w zgodzie ze sobą, mieć odwagę i otwierać się na świat, kontaktować się z ludźmi i zawierać przyjaźnie. Jeżeli kocha się to co się robi i do tego ma się kogoś kto nas wspiera we wszystkich działaniach, to nie ma rzeczy niemożliwych. Ja właśnie mam to szczęście.

Zdjęcia z kolekcji Państwa Lesiaków


www.bylinyisusz.pl