Powszechnie się przyjęło traktować ogrody jako oazę zieleni, kolorów i tzw. małej architektury. Powstały nawet zawody specjalistów projektujących całokształt ogrodów - nadających kształt i styl.

Te dwa wymiary można wybrać z katalogu, można zdać się na projektanta, a można też improwizować samemu po zapoznaniu się z poradnikami dla poznania kilku zasad. Każda działka po zakończeniu budowy domu wygląda jak krajobraz księżycowy i aż się prosi o zagospodarowanie.

Kiedy minie rok czy więcej, ogród coraz bardziej zaczyna żyć swoim życiem i wykazuje, że konieczne są: pielęgnacja i nieustające niemal korygowanie szczegółów. Jeśli tylko znajdziemy godzinę czy więcej, by w ogrodzie być sam na sam, bez gości i dźwięków otoczenia, wtedy dociera do nas coś dotąd nieznanego - trzeci wymiar. Wystarczy przykucnąć czy nawet się położyć w bezruchu i przyjrzeć się z bliska jak żyje przyroda w ogrodzie. Wtedy ujrzymy zupełnie inny świat - świat, w którym nie ma pośpiechu, nie ma hałasu - co najwyżej prawie niesłyszalne szmery.

W tym świecie każda istota żyje w zupełnie innym niż nasz wymiarze. Rośliny rosną zgodnie z porami roku - przemieniając pąki w listki, liście i kwiaty. Owady pracują i stale są czymś zajęte. Ten świat jest tak czarujący i tak uspokajający i relaksujący, że działa jak narkotyk. Przez cały rok, będziemy wykorzystywać każdą chwilę, by podpatrzeć i obserwować zmiany oraz ... by szukać czegoś nowego. Wcale nie raz okaże się, że mimo iż zwiedziliśmy każdy niemal centymetr ogrodu, ciągle będziemy odkrywać coś nowego.

Już po pierwszym spojrzeniu z bliska, będziemy zauroczeni tym, czego nie widać z oddali. Niby nieciekawe z daleka rośliny, nagle odsłonią nowe widoki, a czasami także nowe zapachy. Nigdy nie zapomnę piorunującego wrażenia, kiedy podszedłem do jodły koreańskiej - naszego ulubionego drzewka w ogrodzie. Dotąd przyjemny jej kształt i nie do określenia odcień zieleni, oglądało się z pewnej odległości. Pewnego dnia, kiedy jodła osiągnęła wiek 12 lat, z oddali pokazała się jakby srebrzysta plama na górnych pędach. Kiedy stanąłem tak blisko, że wsunąłem głowę między dolne rozłożyste gałęzie, oczom pokazały się liczne cudne zielone szyszki, z których masowo wypływała srebrna żywica niby wosk ze świecy. Żywica skapując lądowała na niższych gałązkach. Całość stworzyła widok zapierający dech w piersiach. Długo stałem zauroczony nie mogąc odejść, bo nie tylko widok przyciągał, ale także zapach świeżości dalece głębszy niż znany zapach sosny. Od tej pory co roku na wiosnę czekamy na powtórkę natury, ale nie co roku jodła obdarza nas takimi widokami.

Bliskie obcowanie z ogrodem pozwala odkryć, że każda roślina i każdy kwiat ma swój zapach i swój mikroklimat. Poczujemy się jakbyśmy zdobywali szczyty gór czy dziewicze terytoria - jak kiedyś odkrywcy. Pojawia się błogi stan ukojenia, spokój, relaks i kompletne odprężenie. Okaże się też, że dotąd pogardzane chwasty, także mają swój urok, że owady na nich chętniej żerują niż na wypielęgnowanych kwiatach. Okaże się, że pod liśćmi, które leżą kilka dni, a które zgrabiamy jak tylko się nazbiera ich więcej, jest też specyficzny świat i płoszymy dziwne owady żerujące lub śpiące pod nimi. Owad obejrzany z bliska, to znowu nowe odkrycie, nowe wrażenia i nowa obserwacja. Kiedyś pomiędzy gałązkami wierzby wiciowej odkryłem pająka o zagadkowej barwie żółtej w czarne paski. Było to też odkrycie pełne wrażeń, bo dotąd pająki kojarzyły się z brudnym szarym kolorem, a ten był cudny.

Czasem udaje się czatując blisko i nieruchomo obok pajęczyny, trafić na chwilę jak mucha wpada w pajęczynę i podejrzeć spektakl jak pająk owija zdobycz w kokon, a potem gdzieś znika czatując na kolejny łup. Wtedy konstatujemy, że pajęczyna, to nie obraz naszego zaniedbania, lecz misternie wykonana sieć, nad którą pająk pracował kilkanaście godzin w obronie swojego życia. Jak zniszczymy pajęczynę, to pająk zginie nie upolowawszy much i będzie ich więcej, co nam mocno uprzykrzy życie. Brak pająków czy owadów chowających się pod leżącymi liśćmi, to brak pożywienia dla jeży, które co noc starannie oczyszczają nasz ogród.

Z własnego doświadczenia wiem, że nic tak nie uspokaja i nic tak nie odpręża oraz nie izoluje od zgiełku codzienności, jak właśnie podglądanie ogrodu z bliska. Odkryty świat jest zupełnie inny niż nasz. Nie ma w nim pośpiechu, stresu ani wyścigu. Wszystko tu żyje tym samym powtarzalnym rytmem, jak żyło miliony lat temu. Godzina takiej terapii jest niezastąpiona dla mojego umysłu. Zdrowy i odprężony umysł, to zdrowy cały organizm. Po takich terapiach odchodzi ochota, by na urlopie jechać czy lecieć kilka godzin na zatłoczone plaże, gdzie zgiełk, dym papierosów i walające się śmieci przysłaniają piękno okolicy, gdzie wieczorem dyskoteka i znowu hałas. Widać bezsens urlopu, po którym tak naprawdę potrzebuję prawdziwego odpoczynku. Pojawia się refleksja, że wyjazd na wczasy, to często nie wynik wewnętrznej potrzeby, a przyzwyczajenie lub moda czy prestiż, by pochwalić się innym. Rozmyślam i analizuję otaczający świat. Przez głowę samoistnie przewalają się tabuny przemyśleń i wniosków - mimo to, trwam w odprężeniu i relaksie zastanawiając się po co komu pośpiech, stres i wyścig donikąd? Nagle z tarasu dochodzi głos żony:
- Obiad na stole. Może przyniesiesz napoje z piwnicy?


                                                                                                                                Jerzy Zembrowski